Ilekroć sięgam po Rieslinga znad Mozeli, wspomnienia spędzonych tam miesięcy wracają mimowolnie. Aromat win z regionu jest na tyle charakterystyczny, że zapada w pamięć na lata. Nie inaczej było z Weingut Linde Laurentiuslay Riesling Spätlese trocken 2008, którego wyciągnąłem z piwnicznych czeluści na światło dzienne. Cudowny, żółtawy kolor oleistej cieczy wolno spływającej na dno kieliszka. Fantastyczne aromaty, niemal nie do opisania. Trudno o bardziej subtelny, jednocześnie skomplikowany bukiet. Prawdopodobnie zwietrzałym łupkom oraz użyciu starej winorośli wino zawdzięcza wysoką mineralność, subtelną pikantność i niespotykaną długość. Wraz z pierwszym kontaktem z winem wróciły też wspomnienia – upalnego lata w Köwerich, czasu spędzonego w winnicy, wieczornych wypraw na tańce. Czas na wsi biegnie własnym rytmem.
Bez wątpienia Joseph Linden wie, jak zrobić porządne wino. Udowadnia to wielokrotnie. Z każdą kolejną otwartą butelką może być tylko lepiej.
W swej ofercie producent posiada cały wachlarz jakości. Od win stołowych przez kabinett i spätlese, aż po beerenauslese i trockenbeerenauslese. Ciekawostką wartą grzechu jest wytrawny Sekt Riesling.
O winach mozelskich wiele już napisano, głównie w superlatywach. Dlatego też nie zamierzam przybliżać charakterystyki regionu, rzucać suchymi faktami z zakresu systemu produkcji, złożoności apelacji, czy piać peanów o niebiańskich widokach.
Tym razem chciałbym podzielić się z Tobą odrobiną reminiscencji.
Gdym w 1996 roku, wykorzystując wakacyjną przerwę w nauce, wyjechał do Köwerich w celach zarobkowych, nie miałem bladego pojęcia o winie. Przycinając krzewy, myjąc kadzie czy zbierając winogrona, obcowałem z doskonałością Rieslinga, nie wiedząc czym jest wino. Botrytis Cinerea brzmiało równie znajomo co Animula vagula, blandula. Wykonując różne prace w winnicy, nie dociekałem, jak i dlaczego. Skupiony byłem bardziej na rozmyślaniach, w jaki sposób wykorzystać wolny czas. Nieświadomość, ignorancja. Po latach, gdy Hadrian i Parker zagościli na dobre w mej świadomości, dręczyła mnie również wizja zmarnowanej szansy. Szansy na zdobycie gruntownej wiedzy z pierwszej ręki.
Niemniej dziś, gdy wraz z pasją urosła wiedza, a świadomość niewykorzystanej szansy sprzed lat doskwiera jak nigdy, coraz częściej powracam pamięcią do miejsc, w których spędzałem wspaniałe chwile i ludzi, z którymi owe chwile dzieliłem.
Bo Köwerich jest zaiste zadziwiającym miejscem. Miejscowość, którą zamieszkuje niespełna 150 osób, z historią godną niejednego miasta. To tu, według niektórych, powstają najlepsze mozelskie wina. Stąd pochodzą przodkowie Ludwiga van Beethovena. Podobno nazwa Köwerich (łac. CABRIACUM) wywodzi się z języka celtyckiego. Dowody bytności Rzymian na tych terenach są wciąż widoczne, chociażby w postaci akwdetuktów, zaś sami Rzymianie częstokroć wypoczywali w tych stronach. Köwerich, wespół z 17 innymi regionami winiarskimi, należy do tzw. Rzymskiego Szlaku Winnego (Roman Wine Route).
Żałuję niewykorzystanej w pełni szansy zdobycia solidnej wiedzy o „życiu winnicy”. Dziś, niemal po dwudziestu latach, nie mógłbym już sobie pozwolić na rzucenie w kąt wszystkich spraw dnia codziennego i wyjazd edukacyjny.
Dla mnie każdy kieliszek dobrego mozelskiego Rieslinga, to sentymentalne poszukiwanie straconego czasu. Wiem, brzmi banalnie. Gdzie tu Proust, zapytasz? W kieliszku.
Cieszę się, że nawet tak mało istotne bodźce zewnętrzne, jak aromaty białego wina, zapach rukoli w sałatce, czy smak ciepłych, chrupiących tostów posmarowanych masłem, zdolne są przenieść mnie w odległą, pozornie utraconą, rzeczywistość. Chociażby na sekundę.
Wina z prywatnych zbiorów.